Lubię śledzić najnowsze trendy. Nie oznacza to jednak, że podążam za każdym z nich. Zawsze decyduję się na te, które najbardziej przypadną mi do gustu. Na ogół potrzebuję trochę czasu by stwierdzić, że dana rzecz jest naprawdę czymś, co muszę mieć. Myślę, że wynika to z tego, iż nauczyłam się analizować wszystkie argumenty za i przeciw zanim ostatecznie zadecyduję o zakupie danej rzeczy.
I tak też było w przypadku jakże popularnej czarnej maski, która od dłuższego czasu jest hitem Instagrama. Tak wiem, zapewne większość z was myśli w tej chwili, że trochę spóźniłam się z postem o tym kosmetyku. Jednak muszę wam się przyznać, że dopiero niedawno wpadła ona w moje ręce. Nie jestem fanką kupowania nieznanych mi kosmetyków przez Internet, dlatego też czekałam, aż pojawi się ona na drogeryjnych półkach.
Jako że problem czarnych punkcików na twarzy nie jest mi obcy i od zawsze z nim walczę, wszystkie posty na instagramie reklamujące ten cudowny produkt wzbudziły z powodzeniem moje zainteresowanie. Udając się niedawno do drogerii, wcale nie pomyślałabym, że wyjdę z niej z czarna maska niemieckiej marki YEAUTY. Zaraz po powrocie pierwsze, co zrobiłam to oczywiście przetestowanie mojego nowego nabytku.
Zgodnie z opisem na instrukcji opakowania starannie oczyściłam skórę twarzy, następnie po jej osuszeniu nałożyłam na nią maseczkę i odczekałam 20 minut, aż całkowicie wyschnie, by następnie móc ją zdjąć. Szczerze mówiąc pierwszy efekt nie był dla mnie satysfakcjonujący. Mogłabym śmiało powiedzieć, że był marny. Zarówno przed jak i po moja twarz niczym się nie różniła.
Postanowiłam się nie poddawać i dać mojej maseczce jeszcze jedną szansę. Tym razem po oczyszczeniu twarzy nałożyłam na nią wcześniej namoczony ręcznik w gorącej wodzie, aby otworzyć pory. Przez 15 minut moczyłam ręcznik w misce z woda, potem kładłam go na twarz i tak na zmianę. Następnym krokiem było nałożenie maseczki na twarz i odczekanie 20-stu minut aż wyschnie, by móc ją ściągnąć. Już przy samym ściąganiu poczułam różnicę. Za pierwszym razem nie czułam żadnego oporu ani bólu przy jej usuwaniu ze skóry – po prostu łatwo zeszła. Za drugim razem poczułam lekkie szczypanie przy jej zdejmowaniu, ponieważ była bardziej „przyklejona“ do skóry. Nie był to jednak nieznośny ból. Jaki był efekt? Napewno bardziej widoczny niż po pierwszym zastosowaniu. Po ściągnięciu maseczki od razu zauważyłam na jej wewnętrznej stronie przyczepione białe punkciki, a skóra wydawała się być bardziej gładka i miękka w dotyku, a przede wszystkim lekko oczyszczona.
Czy warto zainwestować w taki kosmetyk? Myślę, że jest to fajny i niedrogi sposób na domowe i szybkie oczyszczenie skóry. Jeśli zależy komuś na super efekcie to uważam, że lepiej jednak udać się do kosmetyczki na poddanie się zabiegowi oczyszczenia twarzy.
A wy jakie macie doświadczenia z czarną maseczką?
Disse.pl
Czarna maska może i jest na czasie, ale dla nas pasuje i używamy jej bardzo często. do oczyszczania. Polecamy
Tojamonia
a jakiej firmy, jeśli mogę spytać? Bo ja ze swojej to tak średnio jestem zachwycona. Jest ok, ale to jeszcze nie jest to.